Siedem lotów w trzy dni
przygody
Ech, życie celebryty. Trzeba regularnie dostarczać widowni atrakcji, systematycznie pojawiać się na ściance, żeby utrzymywać status. W niedzielę odrobiłem pańszczyznę, żeby kupić trochę czasu na moje małe osobiste projekty w tygodniu.
Więc tak tylko w dwóch słowach o niedzielnym antyklasyku beskidzkim dla tych, których interesują przeloty: podjąłem wyzwanie Młodego na oblecenie skrzyczeńskiej FAIki odwrotnie – czyli zamiast na południe i potem wschód, to zaczynając od wschodniego wierzchołka. Tak po prawdzie, to klasyczny klasyk zahacza o Babią Górę i Wielką Raczę, a ja Raczę mocno ściąłem i trójkąt jest trochę tryknięty, ale stówa jest – zaliczamy. Natomiast miłośnikom moich porażek, opowiem o serii następujących wtop po tym jednym sukcesie.
Uważny obserwator zauważył, że w rozwoju przelotowca jestem na etapie buntu nastolatka. Ale w środę – w przebłysku dojrzałości zapragnąłem polatać jak dorośli – w grupie.
Środa
czyli krok ku dojrzałości
Grupą był mój kolega teamowy, psia jego mać, Jack Montana, który radio ma, ale jak się po fakcie okazało, takie nadające ale nieodbierające. Kiedy w powietrzu okazało się, ze wschód wieje mocniej niż przewidziano, uznałem że to doskonała okazja do sprawdzianu komunikacji i wspólnych decyzji. Moje perswazje do zmiany planu lotu z klasyka na wariant czeski (czyli dzida na zachód) zawisły w eterze bez odpowiedzi. Z zazdrością obserwowałem później jak przejęli ten plan Rybniczanie. Tymczasem ja, zachowując dyscyplinę godną gracza drużynowego, w odpowiedzi na zawołanie kolegi wykonałem zwrot na południe, pakując się w oczywisty kryzys na Baraniej, który zatrzymał nas na krótszą chwilę. Dla połowy naszego teamu chwila ta przedłużyła się o lądowanie na polanie pod szczytem, pakowanie, marsz w poszukiwaniu nieistniejącego startowiska, rozpakowywanie i wyczekiwanie.
Wyczekiwanie to doskonały czas na kontemplację. Pół godziny zastanawiania się nad tym:
- jak będę wspominał tę chwilę za godzinę, dwie, jutro, za miesiąc – jako czas kiedy decydował się jeszcze przyszły los moich kości,
- czy nadejdzie w końcu komin który uchroni mnie przed sprawdzeniem co się kryje w zasłoniętej granią dolinie przede mną,
- czy zdążę jeszcze polecieć chociaż z 50 kilometrów
- co ja tutaj robię
Ale cóż to – oto nadchodzi – zefirek schładzający moje skryte pod kaskiem skronia. Za nim jaskółek chmara by się przydała – dla pewności, ale nie ma ni jaskółek, ni owadów roju, ni nic co by mnie jednoznacznie ciągnęło do lotu. Ale i na ziemi niewiele mnie trzyma, więc wystartowałem. Wykręciłem się, odleciałem – po co ten cały dramatyzm.
Jacka Montanę spotkałem niedługo potem przy Romance, skąd powoli rozpoczynał dolot zamykający niedorobiony trójkąt, a gdzie ja szukałem pomysłu na resztę dnia. Czasem jadąc samochodem uświadamiasz sobie nagle, że nie pamiętasz ostatnich X kilometrów, bo się zamyśliłeś i jechałeś automatycznie – tak odbyła się dalsza część lotu. Pięćdziesięciu nawet nie było.
Czwartek
czyli w krainie stawów i stref
Pragnienie do latania inaczej niż się lata powróciło. Pociągają mnie niezmiennie płaskości na północy od naszych górek. Od czasu, kiedy wieje południe na Żarze, zapuszczam się w stronę Śląska flirtując ze strefami. Lubię ten mix radości z latania po płaskim i frustracji z niedostępności ładnych chmurek w TMA.
Zachęcam to latania w tę stronę kiedy nadarzy się okazja. Czysta przyjemność, którą zmącił jedynie fakt, że po godzinie wiatr osłabł i dzień oferował dużo więcej wokół żywieckiej doliny. Ale cóż – co się poprzeglądałem w taflach stawów to moje.
Aha, przedtem wykonałem porannego zlota z Żaru. Nie chcę o tym rozmawiać.
Piątek
czyli Wyspowy dla durni
Czy 150 FAI to zbyto ostrożne plany na taki dzień? A może płaski z powrotem do domu? Zaopatrzyłem się w stos wariantów do wyboru pod podstawą na 2500 metrów nad Ćwilinem. Ale zaraz, zaraz – minęły już 2 dni, a wymieniłem dopiero 4 loty. Jak zmieścić jeszcze 3 jednego dnia na wyjeździe? Odpowiadam – zlecieć raz z Ćwilina i dwa razy ze Skrzętli. Dziękuję.
Pamiętajcie, robię to wszystko dla Was.
6 komentarzy
Dobre. 🙂
Super ! BTW dzida na zachód Rybniczan we środę była nie mniej emocjonująca, większość lotu nad wielkimi morawskimi Beskidami, które są w całości pokryte gigantycznymi świerkami., mało przecinek i polanek. Nosiło praktycznie tylko nad najwyższymi zalesionymi górami. Szukanie noszeń ułatwiał żółty pyłek z drzew unoszący się tonami nad lasami. Walczyliśmy też by nie wlecieć w TMA Ostravy i TMA Ziliny. Do zobaczenia znowu.
I znowu mi sie bardzo fajnie czytało. Juz chciałam postawic ci wirtualne piwo, ale pomyślałam, że zamiast tego zrobie nowy deser z rabarbaru jak do was przyjade 🙂
Rób to dalej, tzn. pisz. To moje klimaty. Myśle, ze nie tylko moje. Przy okazji to nauka na nieswoich błędach 😉 Wytrwałości i więcej sukcesów!
Kuba, pisz nadal, super się to czyta 🙂
BATDZO Dobre , szacunek za dystans , ale mistrzem wtop to ja jestem 😉 .Pozdrawiam Grzegorz