Soča Valley Open

relacja

Jest taki moment w życiu przelotowca kiedy musi założyć bloga. Pisze wtedy, ten przelotowiec, coś ciekawego na początek żeby zdobyć zainteresowanie czytelnika, po czym płynnie zmienia temat i zaczyna pisać o sobie.

Muszę zmienić nazwę strony

Martwiłem się, że w kontekście zawodów „ostatni na ziemi” to niezbyt fortunne określenie, ale wygląda na to, że nie późne przylatywanie na metę jest moim zmartwieniem, ale nieprzylatywanie na metę w ogóle.

Wracam na tarczy. To chyba najgorzej poleciane zawody w mojej – wypełnionej niejednymi nieudanymi zawodami – karierze zawodniczej. Podzielę się więc przepisami na zepsucie wyników na zawodach paralotniowych w cztery dni.

Task 1 – czyli szansa jaka nieczęsto się zdarza

Jest wiele rzeczy, które podnoszą szanse zawodnika na dobry wynik w tasku. Jedna z łatwiej osiągalnych to startowanie zaraz po otwarciu okna. Jeśli da się utrzymać w powietrzu, to wczesny start ma prawie same zalety, z których niejednokrotnie korzystałem:

  • później może być gorzej (bezwietrze, wiatr w plecy, porywy)
  • kolejka (czekanie w rynsztunku aż kolega który wpadł w cudzego glajta pozbiera się ze startowiska nigdy nie nastraja dobrze)
  • szansa na najlepszą windę w okresie przed rozpoczęciem wyścigu
  • kontrola reszty stawki od góry

Zasadę wczesnego startu można próbować rozciągnąć nawet na warunki kiedy jeszcze się nie da utrzymać w powietrzu – to również praktykuję i nie polecam. Ale w dzień owego pierwszego taska utrzymać w powietrzu się dało bez problemu, co wykorzystałem robiąc szybko sufit i obserwując z góry, jak warunki słabną i kolejni piloci nie potrafią wyjechać do góry. Tylko garstka wcześnie startujących pilotów miała komfort wysokości przed startem konkurencji. Reszta, która w większości spłynęła zanim wyścig się rozpoczął, uznała że to wina słabych warunków – co tylko połowicznie jest prawdą. Decyzja o momencie startu jest elementem tej gry.

Startowisko Lijak 29 maja 2017

Mądrzę się tak rozwlekle nad tym startem, bo na tym mój geniusz stratega się kończy. Znalezienie się w rzadkiej sytuacji, w której większość stawki sama eliminuje się przed rozpoczęciem wyścigu na dobre, było ostatnim moim dobrym posunięciem tego dnia. Mój plan zainwestowania swojej przewagi nad resztą jeszcze lecących pilotów w niezawodną grań – zawiódł. Warunki nie poprawiły się do czasu kiedy wróciłem po pierwszym punkcie w okolicę startu na tyle, żebym mógł je wykorzystać. I tak oto rzadką szansę deklasacji zamieniłem na raptem 17 punktów przewagi nad peletonem przegranych. Inna sprawa, że przez to całe bomboutowanie do wyjęcia było tylko 258 punktów. Ale jednak 258 zwycięzcy, a moje 57 to różnica boląca. Błąd dnia: pogoń za taskiem życia zamiast za taskiem dnia.

Task 3 – czyli od bohatera do zera

Drugi task był odwołany, co nie kasuje jego znaczenia na wydarzenia jakie nastąpić miały w tasku trzecim. Otóż turbulencje dnia poprzedniego pozostawiły po sobie ślad w psychice marszczydupca jak ja. Być może przeceniam znaczenie na formę psychiczną takich rzeczy jak trzęsienie portkami dzień wcześniej, albo słuchanie tuż przed taskiem audycji o skutkach zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę, ale według mnie podświadome nastawienie do lotu ma znacznie zasadnicze. I ten pierwiastek w mojej głowie okazał się na tyle ciężki, że pomimo doskonałego rozpoczęcia lotu ściągnął mnie na ziemię godzinę później. Najczęściej pozycję do startu konkurencji w powietrzu mam dobrą. Tym razem po sprawdzeniu wysokości podstawy chmur nad Kobalą i po sprawdzeniu wysokości podstawy chmur w wysokich górach, resztę czasu do startu konkurencji postanowiłem spędzić na penetrowaniu zawietrznych i den wąskich dolin na wschodzie. Straciłem całą wysokość, cały zapas czasu i szanse na ściganie. Zwózkowy nie był pewien czy jestem zawodnikiem tych zawodów znajdując mnie w miejscu mojego lądowania. Błąd dnia: autosabotaż psyche.

Paralotnie nad Kobalą - 30 maja 2017
Proces trzęsienia portkami w trakcie odwołanego taska drugiego

Task 4 – czyli nic do stracenia

Trudno o bardziej komfortową sytuację w tabeli – żadnych oczekiwań, żadnej presji. Łatwo o dobry wynik z takim nastawieniem. Ale nieeee, magik musi presję wyczarować tam gdzie jej nie ma. Kształt trasy pozwalał obrać ryzykowną ścieżkę po płaskim – prawie zupełnie pomijając pięknie działającą grań z dłuższą drogą między punktami. Szuranie po parterze działało mi przyzwoicie, ale wystarczyła chwila kryzysu termicznego na przedpolu, żeby obnażyć miałkość mojej sztuki magicznej. Mogłem z przyzwoitości zrobić ostatniego dnia metę, ale wybrałem ścieżkę alternatywną. Trudno zepsuć taki dzień, ale sztukę taką posiadłem. Błąd dnia: skrajna alternatywność.

Iskry z ogniska
Ostatnia noc kwietnia w Słowenii

Zastanawiam się czy czas na zmiany

Słoweńska tradycja rozpalania wielkich ognisk w ostatni dzień kwietnia aż się prosi o feniksowe metafory mojej pozycji w tabeli, ale nie wiem czy po nie sięgać. Potrafię dobrze latać na zawodach. Wygrałem to i owo. Ale często wygrywa we mnie pragnienie latania inaczej. Mimo częstych porażek sportowych przy moim, ekhem, ekhem, stylu latania nie mogę się przestawić na tryb poprawny. Łudzę się, że ścieżka szaleństwa spotka się kiedyś ze ścieżką sukcesu. Waham się czy zabić w sobie to pragnienie szaleństwa czy je pielęgnować.

Kuba Sto

Entuzjastyczny przelotowiec i zawodnik. Niezłomny wyznawca klasy sport. Były i przyszły członek kadry narodowej. Napinkowiec.

7 komentarzy

  • Darek 7 lat temu

    SUPER. Usmiecham sie do monitora, a ludzie wokol zaczynaja kukac mi przez ramie…
    Super pisanie Kuba! Czekam na nastepna relacje.

  • Krzycha 7 lat temu

    Phi! Mam to od zawsze. Tyle, że jeszcze nic nie wygrałem! 😉

  • Ilona 7 lat temu

    Kuba, pielęgnuj szaleństwo 😉 i talent do pisania! tylko spróbuj systematycznie nie publikować, zobaczysz co się stanie 🙂

  • Kasia 7 lat temu

    I jak ty teraz opiszesz sukces? Nie uda ci sie przebić tej historii 🙂 Świetne!

  • tomek 7 lat temu

    Ja tam pewnie niewspółmiernie mnie latam, ale też zawsze znajduję się jakimś cudem w miejscu w którym raz walczę o utrzymanie się w powietrzu, jednocześnie zazdrośnie spoglądając na piękny wir reszty glajtów nabierających wysokości, a innym razem znowu samotnie kręcę piękne noszenie widząć sforę ciągnącą w te pędy aby dosiąść mojego konia. I ja na prawdę chciałbym tak jak wszyscy a podświadomość przekierowuje zupełnie inaczej 🙂

  • Starry 7 lat temu

    Fajnie się to czyta. Fajnie, że pilot który wygrywa dzieli się też swoimi „słabszymi dniami” to daje prawdziwy obraz tego sportu dla takich leszczy jak ja. Pisz dalej bo dobrze Ci idzie.

  • Janek 7 lat temu

    Hej, czemu czy tylko mi tak długo ładuje się strona ?

Dodaj komentarz